- Lucy, pan Parker chciałby z tobą porozmawiać. - zza drzwi pojawiła się uśmiechnięta twarz mamy. Odwróciłam twarz od poduszki i przyglądałam się jej.
- Zejdę za parę minut.
Przetarłam załzawione oczy, by chwilę później zauważyć podciągniętą roletę, która wpuszczała światło do pokoju. Westchnęłam. Wolałabym, żeby była noc, bo to oznaczałoby, że mogę spokojnie zostać w łóżku i nie zaczynać konwersacji z ojcem Jazzy. Boję się. To jedyne co teraz odczuwam. Strach, jakiego jeszcze nigdy w sobie nie trzymałam. Strach paraliżujący mnie całkowicie.
Z czystymi ciuchami szybko przeszłam do łazienki, by oddać się porannej rutynie załatwienia się. Kiedy wytarłam swoje ciało po wzięciu zimnego prysznica, nałożyłam wybrane ciuchy i wróciłam do pokoju. Ponownie opadłam na łóżko, chcąc tylko w nim zostać. Po paru sekundach, które mijały miłosiernie długo, powoli zeszłam do salonu. Mój strach zwiększył się, gdy zobaczyłam smutną, zmęczoną i jednocześnie udręczoną twarz pana Parker'a. Nie mogłam dłużej tłumić uczuć, znowu przegrałam walkę z własnymi emocjami. Łzy powolutku wypływały z moich oczu, a ja nawet nie próbowałam ich powstrzymać.
- Dzień dobry Lucy. - chwilowo spokojny ton głosu sprawił, że lekko się rozluźniłam, ale i tak wciąż się bałam. Ojciec Jazmyn był nieprzewidywalny.
- Dzień dobry. - odpowiedziałam z minimalnym uśmiechem, przecierając łzy spojrzałam na swoją mamę, która zalewała właśnie kubki z kawą i herbatą.
- Lucy nie zamierzam cię oceniać, twoja mama powiedziała mi, że się obwiniasz, ale prawda jest inna...
- Nie powstrzymałam jej! Jedyne co robiłam, to siedziałam i patrzałam jak wsiada na motor i posyła się na.. na wózek. - ostatnią część wypowiedziałam zalewając się łzami, mimo tego mój głos był krzykiem. Poczułam na swoim ciele ramiona, które szybko mnie oplotły i usta, które całowały moje czoło. Mama. Zawsze wiedziała kiedy powinna się pojawić.
- Chcę, żeby ten chłopak za to zapłacił. Przyszedłem prosić cię o pomoc w znalezieniu go.
- Calum miał iść dzisiaj na policję. Chce się przyznać do tego, co zrobił.
Usłyszałam jedynie głuchy świst wypuszczanego powietrza, co uznałam za rodzaj ulgi. Wciąż stałam przyciśnięta do piersi mamy, podczas gdy ona wraz z ojcem Jazzy pili kawy. Mama co jakiś czas podsuwała gorącą herbatę pod moje usta, ale nie miałam na nią ochoty. Nie miałam ochoty na nic.
- Lucy, chcę porozmawiać z tym chłopakiem. Musisz mi powiedzieć gdzie mieszka.
Nieprzytomnie słuchałam co ojciec Jazzy do mnie mówi. Będąc całkiem szczerą - nie przywiązywałam do tego zbytniej uwagi. Odpłynęłam do innego świata... do świata pełnego uśmiechów i radości.
***
~ luhe: jak się czujesz?
~ ashir: wszystko w porządku?
~ luhe: Lucy odezwij się
~ luhe: każdy się o Ciebie martwi
~ ashir: malcu, wszystko będzie dobrze
lucyh pisze...
~ luhe: Calum był już na policji, przyznał się i odpowie za to co zrobił
~ lucyh: nie mam pojęcia co jest grane, ale sytuacja taka, jak ta - nie powinna mieć miejsca. Ashton jakim prawem dołączasz mnie do rozmowy z człowiekiem, który nie daje mi spokoju, i z którym nie zamierzam rozmawiać? PAMIĘTAJ, ŻE GO NIE ZNAM! dajcie mi spokój. mam wszystkiego dość.
ashir pisze...
~ luhe: nie uciekniesz od przeszłości
~ ashir: nie odpisywałaś i nie odbierałaś telefonu przez cztery pieprzone dni!musiałem do tego doprowadzić
~ ashir: niedługo się zobaczymy, a wtedy obiecuję, że będziesz żałować swojego postępowania
ashir pisze...
luhe pisze...
jesteś offline.
Miałam dość. Dzisiaj mija dokładnie tydzień, jak Jazzy jest w śpiączce. Ale to nie dlatego, że jej organizm stawia sprzeciw przed wybudzeniem się. Jazmyn przeszła poważne operacje, a lekarze stwierdzili, że bezpieczniej będzie, gdy uśpią ją na jakiś czas. Każda jej funkcja życiowa jest ciągle aktywna.. tylko nie jej usta. Usta, które nie potrafiły się zamykać. Usta, które zawsze wypowiadały do mnie słowa motywacji. Tęsknię za nią. To oczywiste. I strasznie mi jej brakuje.
Powoli przestaję sobie ze wszystkim radzić. Każdą wolną chwilę poświęcam na pobyt w szpitalu, trzymając dłoń Jazzy. Opowiadam jej o każdym wspólnym wspomnieniu, które w danej chwili sobie przypominam. Za każdym razem płaczę, ale ani razu nie rozpłakałam się tak bardzo, jak dzisiaj.
Miałam wtedy sześć, a może siedem lat.. kto by to pamiętał. Ważne, że byłam mała. Ile może mieć dziecko idące pierwszy raz do szkoły? Siedem, czy sześć? Okej, racja, to nie ważne. Mieszkaliśmy z rodzicami w bloku. Wtedy tatuś jeszcze żył. Nagle pojawił się problem. Musieliśmy opuścić mieszkanie. Mała dziewczynka musiała opuścić swoje koleżanki. I pamiętam, że żegnałam się z nimi w dość dziwny sposób. Każdej zerwałam listek z krzaka, przy którym często się bawiłyśmy. Każdą po kolei do siebie wołałam i wtedy mówiłam: "To jest magiczny listek. Daję ci go, ponieważ wierzę, że jeszcze kiedyś nas do siebie przyciągnie. Zachowaj go w sercu, bo gdy zgubisz, on nadal będzie z tobą." Wszystkie go wzięły i powiedziały, że zrobiły to, o co prosiłam - schowały go do serduszka.
Przeprowadziliśmy się. Nowe mieszkanie, nowa historia.. Przestałam być odważna. Chodziłam wzdłuż ulicy bojąc się odezwać do kogokolwiek. Wszystkie dzieci, które widziałam, bawiły się z innymi. Nie chciałam przeszkadzać. Nigdy nie lubię komuś przeszkadzać. Mijały miesiące. Skończyła się pierwsza klasa, zaczęły wakacje. Pewnego dnia bawiłam się przy krzaku niedaleko mojego domu. Zrywałam z niego listki i odrzucałam w powietrze. Wtedy zobaczyłam dziewczynkę jadącą na małym, czerwono-żółtym rowerze. Miał dwa kółka. Zazdrościłam jej. Ja nie umiałam jeszcze jeździć na dwóch kółkach. Dziewczynka zatrzymała się koło mnie. Miała dwa kucyki związane kokardkami. Wyglądała uroczo. Przestałam zwracać na nią uwagę i skupiłam się znowu na listkach.
- Cześć. - piskliwy głosik dobiegł do moich uszu. Spojrzałam na dziewczynkę, która zbliżyła się do mnie i stanęła obok. Uśmiechała się. Miała piękny uśmiech.
- Cześć. - odpowiedziałam będąc całkowicie nieśmiałą.
- Jestem Jazmyn. Tatuś mówi na mnie Jazzy. Powiedział, że tak jest słodko. Tatuś zawsze ma rację. - teraz zachichotała. Wydawało mi się, że w ogóle się mnie nie boi. Jest moim przeciwieństwem. Ona ma te lepsze cechy, których u mnie zdecydowanie brakuje. Głównie chodzi o odwagę.
- Mam na imię Lucy. - wyciągnęłam w jej kierunku brudną dłoń z listkiem, po czym ona ją uścisnęła i zabrała listek.
- Co robisz?
- Bawię się. Ten listek jest magiczny. Za jakiś czas odda mi moje koleżanki i nie będę już samotna. Mamusia mówi, że tak się nie stanie, ale ja wiem, że listek mnie nie zawiedzie. - ponownie usłyszałam jej chichot. Zawstydziłam się, ponieważ uważałam, że śmieje się ze mnie, ale tak nie było.
- Też mam magiczny listek. - sięgnęła do małej kieszonki swoich ubrudzonych spodenek i wyciągnęła z niego lekko podarty, mały liść. Wyglądał prawie identycznie jak te, które podarowałam starym przyjaciółkom.
- Ty zdziro, naprawdę myślałam, że się ze mnie śmiejesz. Twój chichot zawsze wytrąca mnie z równowagi. - zamilkłam na chwilę, gdy w pokoju pojawiła się pielęgniarka, sprawdzając, czy każdy kabelek podłączony do ciała przyjaciółki, wciąż jest na swoim miejscu.
- A pamiętasz naszą zabawę? Miałyśmy mieszkanie między trzema drzewami w moim ogrodzie. Stały obok siebie. Odstęp między pierwszym i drugim był moim pokojem, a między drugim i trzecim, uznałyśmy jako twój pokój. Jeździłyśmy po całej ulicy, bo w końcu umiałam już jeździć na rowerze i udawałyśmy, że zwiedzamy różne duże miasta i państwa. Miałyśmy chłopaków. Ba! byłyśmy nawet w ciąży. Potrafiłyśmy bawić się w to całymi dniami i co jakiś czas padało pytanie "kiedy dokończymy zabawę?". Nigdy nie zrozumiałyśmy, że ta zabawa dla nas nie ma końca.
Trzymałam przyjaciółkę za rękę i opowiadałam jej historie, które wykonywałyśmy podczas tej zabawy. Niekiedy było naprawdę zabawnie. Używałyśmy nawet owoców, które były naszymi telefonami. Zazwyczaj miażdżyłyśmy je zupełnie przez przypadek na policzkach, gdy odbierałyśmy. Byłyśmy wtedy takie szalone. Stop.. Jazzy zawsze jest szalona. Ja jestem szalona tylko przy niej.
- Pani Hale, musi już pani wyjść. Lekarz za chwilę tu przyjdzie. Wybudzamy dzisiaj Jazmyn ze śpiączki.. - miły głos pielęgniarki oderwał mnie od wspomnień. Pokiwałam głową na znak, że zrozumiałam.
- Jazzy.. kochanie jutro wrócę. Obiecuję.
***
~ luhe: nie powinnaś się izolować od ludzi. Twoja przyjaciółka niedługo wróci do formy. fakt, że będzie na wózku nie zabierze jej chęci do życia. Ty je jej zabierzesz, jeśli się nie ogarniesz!
~ lucyh: przestań pieprzyć te kazania!!
- Lucy Hale, jesteś skończona! - głośny krzyk zza moich pleców sprawił, że podskoczyłam na krzesełku. Obróciłam lekko głowę, by ujrzeć strasznie rozgniewaną twarz Ashton'a.
luhe pisze...
jesteś offline.
- Ashton... - wyszeptałam spuszczając głowę w dół. W ciągu jednej sekundy podbiegłam do przyjaciela i mocni wtuliłam się w jego tors. Łzy znowu zaczęły ze mnie wypływać, ale nie martwiłam się tym.
- Shh malcu, wszystko będzie dobrze. - duża dłoń Ashton'a gładziła na zmianę moje plecy i włosy. Co jakiś czas całował mnie w czoło, dopóki całkowicie się nie uspokoiłam.
Spojrzałam na jego twarz wciąż zaszklonymi oczami. Widziałam, że się uśmiecha, ale wiedziałam, że robi to tylko po to, bym znowu nie zaczęła płakać. Łapiąc moją dłoń, pociągnął mnie do łóżka, gdzie oboje usiedliśmy. Ashton od razu mnie przytulił. Jest wspaniałym przyjacielem. Tak jak Jazzy...
- Wybudzają ją dzisiaj ze śpiączki. - spojrzałam na Ashton'a, gdy wypowiadałam te słowa. Miał malutką zmarszczkę na czole, więc wiedziałam, że mocno nad czymś myślał.
- Ona sobie poradzi, prawda?
- Załamie się.. tego jestem pewna. - westchnęłam uświadamiając sobie, ile pracy czeka Jazzy, żeby zaakceptowała obecną sytuację.
- Szykuj się, za piętnaście minut musimy wyjść. - Ashton poklepał mnie po ramieniu, wskazując głową na drzwi od łazienki.
- Nigdzie nie idę. Chyba, że zabierzesz mnie do szpitala. - miałam całkowicie pewny wyraz głosu. Machając stopami w powietrzu, ściągnęłam brwi zastanawiając się, gdzie przyjaciel chciałby mnie zabrać.
- Oczywiście.. masz już tylko czternaście minut.
Zebrałam swoje emocje i poszłam do łazienki umyć brudne śladu po tuszu. Związałam włosy w koka, nałożyłam korektor pod oczy, by zakryć wszelkie dowody po nieprzespanych nocach, aż wreszcie wyszłam z łazienki. Wspólnie z Ashton'em zeszliśmy na dół. Przyjaciel porozmawiał krótką chwilę z mamą, ale nie mogłam słyszeć o czym rozmawiali, ponieważ zakrył mi uszy swoimi dłońmi. Nie zrobił tego mocno, ale gdy masz coś na uszach, a druga osoba szepta, gwarantuję ci, że nic nie usłyszysz. Weszliśmy do mojego samochodu. Ashton oczywiście musiał prowadzić, ja wciąż nie byłam pewna, czy mam w sobie wystarczająco dużo sił, by skupić się tak bardzo, żeby dobrze poprowadzić samochód.
- Jak praca? - przechyliłam lekko głowę w lewą stronę, by spojrzeć na przyjaciela. Uśmiechnął się i wzruszył ramionami, dając mi znać, żebym nie kontynuowała.
- Przepraszam.
- Ashton Irwin mnie przeprasza? Za co? - wciąż spoglądałam na jego prawy profil. Dostrzegłam jak zaciska zęby, a to oznaczało, że się denerwuje.
- Za tą rozmowe. Ten koleś napisał do mnie i powiedział, żebym napisał pierwszy. Zrobiłem to. Nie sądziłem, że to on jest tym prześladowcą. - zwrócił swoją twarz w moją stronę. Patrzeliśmy się na siebie przez dłuższą chwilę, która naprawdę trwała długo. Kątem oka dostrzegłam coś, co wytrąciło mnie z równowagi.
- Ashton hamuj! - krzyknęłam, szybko odpinając swój pas.
Rzucając się na niego przekręciłam kierownicę w lewą stronę, by uniknąć zderzenia. Po krótkiej chwili poczułam na swoim ciele odrzut po uderzeniu. Tyłem głowy uderzyłam w szybę przy drzwiach pasażera. Czułam mocny, pulsujący ból i wiedziałam, że leci mi krew. Słabym wzrokiem spojrzałam na Ashton'a. Wyglądał na nieprzytomnego. Zaczęłam szarpać jego dłoń, ale nie reagował. Pospiesznie odpięłam jego pas, wysiadłam z samochodu siłując się z drzwiami i podbiegłam do drzwi kierowcy. Otworzyłam je, ostrożnie według instrukcji, których uczono mnie na kursie pierwsze pomocy, wyjęłam przyjaciela i ułożyłam go w bezpiecznej pozycji, z dala od potencjalnego niebezpieczeństwa. Wróciłam do samochodu, żeby zawiadomić policję i karetkę. Położyłam się przy plecach Ashton'a tak, jak zrobiłam to podczas wypadku Jazzy. Teraz pozostało mi jedynie czekać.
***
- Zabieramy oboje do szpitala. Dziewczyna mogła doznać poważnego urazu głowy. Ta kałuża krwi na pewno należy do niej. Zawiadomimy policję, gdy spisanie zeznań będzie możliwe. - słabo słyszałam wszystkie głosy, które tkwiły gdzieś w mojej głowie.. ale może to nie była moja głowa?
- Ashton.. - wyszeptałam czując jak moja dłoń opada na ulicę, a ciało, które jeszcze chwilę temu pod nią leżało, zostało zabrane. Wystraszyłam się.
Nie wiem.. nie wiem co się dzieje. Walczyłam sama ze sobą, by otworzyć oczy i zadbać o przyjaciela, ale przegrałam w momencie, gdy położyłam się obok niego. Czułam się zmęczona i jedyne o czym marzyłam, to sen. Zamknęłam powieki.. i już ich nie otworzyłam.
- Zejdę za parę minut.
Przetarłam załzawione oczy, by chwilę później zauważyć podciągniętą roletę, która wpuszczała światło do pokoju. Westchnęłam. Wolałabym, żeby była noc, bo to oznaczałoby, że mogę spokojnie zostać w łóżku i nie zaczynać konwersacji z ojcem Jazzy. Boję się. To jedyne co teraz odczuwam. Strach, jakiego jeszcze nigdy w sobie nie trzymałam. Strach paraliżujący mnie całkowicie.
Z czystymi ciuchami szybko przeszłam do łazienki, by oddać się porannej rutynie załatwienia się. Kiedy wytarłam swoje ciało po wzięciu zimnego prysznica, nałożyłam wybrane ciuchy i wróciłam do pokoju. Ponownie opadłam na łóżko, chcąc tylko w nim zostać. Po paru sekundach, które mijały miłosiernie długo, powoli zeszłam do salonu. Mój strach zwiększył się, gdy zobaczyłam smutną, zmęczoną i jednocześnie udręczoną twarz pana Parker'a. Nie mogłam dłużej tłumić uczuć, znowu przegrałam walkę z własnymi emocjami. Łzy powolutku wypływały z moich oczu, a ja nawet nie próbowałam ich powstrzymać.
- Dzień dobry Lucy. - chwilowo spokojny ton głosu sprawił, że lekko się rozluźniłam, ale i tak wciąż się bałam. Ojciec Jazmyn był nieprzewidywalny.
- Dzień dobry. - odpowiedziałam z minimalnym uśmiechem, przecierając łzy spojrzałam na swoją mamę, która zalewała właśnie kubki z kawą i herbatą.
- Lucy nie zamierzam cię oceniać, twoja mama powiedziała mi, że się obwiniasz, ale prawda jest inna...
- Nie powstrzymałam jej! Jedyne co robiłam, to siedziałam i patrzałam jak wsiada na motor i posyła się na.. na wózek. - ostatnią część wypowiedziałam zalewając się łzami, mimo tego mój głos był krzykiem. Poczułam na swoim ciele ramiona, które szybko mnie oplotły i usta, które całowały moje czoło. Mama. Zawsze wiedziała kiedy powinna się pojawić.
- Chcę, żeby ten chłopak za to zapłacił. Przyszedłem prosić cię o pomoc w znalezieniu go.
- Calum miał iść dzisiaj na policję. Chce się przyznać do tego, co zrobił.
Usłyszałam jedynie głuchy świst wypuszczanego powietrza, co uznałam za rodzaj ulgi. Wciąż stałam przyciśnięta do piersi mamy, podczas gdy ona wraz z ojcem Jazzy pili kawy. Mama co jakiś czas podsuwała gorącą herbatę pod moje usta, ale nie miałam na nią ochoty. Nie miałam ochoty na nic.
- Lucy, chcę porozmawiać z tym chłopakiem. Musisz mi powiedzieć gdzie mieszka.
Nieprzytomnie słuchałam co ojciec Jazzy do mnie mówi. Będąc całkiem szczerą - nie przywiązywałam do tego zbytniej uwagi. Odpłynęłam do innego świata... do świata pełnego uśmiechów i radości.
***
~ luhe: jak się czujesz?
~ ashir: wszystko w porządku?
~ luhe: Lucy odezwij się
~ luhe: każdy się o Ciebie martwi
~ ashir: malcu, wszystko będzie dobrze
lucyh pisze...
~ luhe: Calum był już na policji, przyznał się i odpowie za to co zrobił
~ lucyh: nie mam pojęcia co jest grane, ale sytuacja taka, jak ta - nie powinna mieć miejsca. Ashton jakim prawem dołączasz mnie do rozmowy z człowiekiem, który nie daje mi spokoju, i z którym nie zamierzam rozmawiać? PAMIĘTAJ, ŻE GO NIE ZNAM! dajcie mi spokój. mam wszystkiego dość.
ashir pisze...
~ luhe: nie uciekniesz od przeszłości
~ ashir: nie odpisywałaś i nie odbierałaś telefonu przez cztery pieprzone dni!musiałem do tego doprowadzić
~ ashir: niedługo się zobaczymy, a wtedy obiecuję, że będziesz żałować swojego postępowania
ashir pisze...
luhe pisze...
jesteś offline.
Miałam dość. Dzisiaj mija dokładnie tydzień, jak Jazzy jest w śpiączce. Ale to nie dlatego, że jej organizm stawia sprzeciw przed wybudzeniem się. Jazmyn przeszła poważne operacje, a lekarze stwierdzili, że bezpieczniej będzie, gdy uśpią ją na jakiś czas. Każda jej funkcja życiowa jest ciągle aktywna.. tylko nie jej usta. Usta, które nie potrafiły się zamykać. Usta, które zawsze wypowiadały do mnie słowa motywacji. Tęsknię za nią. To oczywiste. I strasznie mi jej brakuje.
Powoli przestaję sobie ze wszystkim radzić. Każdą wolną chwilę poświęcam na pobyt w szpitalu, trzymając dłoń Jazzy. Opowiadam jej o każdym wspólnym wspomnieniu, które w danej chwili sobie przypominam. Za każdym razem płaczę, ale ani razu nie rozpłakałam się tak bardzo, jak dzisiaj.
Miałam wtedy sześć, a może siedem lat.. kto by to pamiętał. Ważne, że byłam mała. Ile może mieć dziecko idące pierwszy raz do szkoły? Siedem, czy sześć? Okej, racja, to nie ważne. Mieszkaliśmy z rodzicami w bloku. Wtedy tatuś jeszcze żył. Nagle pojawił się problem. Musieliśmy opuścić mieszkanie. Mała dziewczynka musiała opuścić swoje koleżanki. I pamiętam, że żegnałam się z nimi w dość dziwny sposób. Każdej zerwałam listek z krzaka, przy którym często się bawiłyśmy. Każdą po kolei do siebie wołałam i wtedy mówiłam: "To jest magiczny listek. Daję ci go, ponieważ wierzę, że jeszcze kiedyś nas do siebie przyciągnie. Zachowaj go w sercu, bo gdy zgubisz, on nadal będzie z tobą." Wszystkie go wzięły i powiedziały, że zrobiły to, o co prosiłam - schowały go do serduszka.
Przeprowadziliśmy się. Nowe mieszkanie, nowa historia.. Przestałam być odważna. Chodziłam wzdłuż ulicy bojąc się odezwać do kogokolwiek. Wszystkie dzieci, które widziałam, bawiły się z innymi. Nie chciałam przeszkadzać. Nigdy nie lubię komuś przeszkadzać. Mijały miesiące. Skończyła się pierwsza klasa, zaczęły wakacje. Pewnego dnia bawiłam się przy krzaku niedaleko mojego domu. Zrywałam z niego listki i odrzucałam w powietrze. Wtedy zobaczyłam dziewczynkę jadącą na małym, czerwono-żółtym rowerze. Miał dwa kółka. Zazdrościłam jej. Ja nie umiałam jeszcze jeździć na dwóch kółkach. Dziewczynka zatrzymała się koło mnie. Miała dwa kucyki związane kokardkami. Wyglądała uroczo. Przestałam zwracać na nią uwagę i skupiłam się znowu na listkach.
- Cześć. - piskliwy głosik dobiegł do moich uszu. Spojrzałam na dziewczynkę, która zbliżyła się do mnie i stanęła obok. Uśmiechała się. Miała piękny uśmiech.
- Cześć. - odpowiedziałam będąc całkowicie nieśmiałą.
- Jestem Jazmyn. Tatuś mówi na mnie Jazzy. Powiedział, że tak jest słodko. Tatuś zawsze ma rację. - teraz zachichotała. Wydawało mi się, że w ogóle się mnie nie boi. Jest moim przeciwieństwem. Ona ma te lepsze cechy, których u mnie zdecydowanie brakuje. Głównie chodzi o odwagę.
- Mam na imię Lucy. - wyciągnęłam w jej kierunku brudną dłoń z listkiem, po czym ona ją uścisnęła i zabrała listek.
- Co robisz?
- Bawię się. Ten listek jest magiczny. Za jakiś czas odda mi moje koleżanki i nie będę już samotna. Mamusia mówi, że tak się nie stanie, ale ja wiem, że listek mnie nie zawiedzie. - ponownie usłyszałam jej chichot. Zawstydziłam się, ponieważ uważałam, że śmieje się ze mnie, ale tak nie było.
- Też mam magiczny listek. - sięgnęła do małej kieszonki swoich ubrudzonych spodenek i wyciągnęła z niego lekko podarty, mały liść. Wyglądał prawie identycznie jak te, które podarowałam starym przyjaciółkom.
- Ty zdziro, naprawdę myślałam, że się ze mnie śmiejesz. Twój chichot zawsze wytrąca mnie z równowagi. - zamilkłam na chwilę, gdy w pokoju pojawiła się pielęgniarka, sprawdzając, czy każdy kabelek podłączony do ciała przyjaciółki, wciąż jest na swoim miejscu.
- A pamiętasz naszą zabawę? Miałyśmy mieszkanie między trzema drzewami w moim ogrodzie. Stały obok siebie. Odstęp między pierwszym i drugim był moim pokojem, a między drugim i trzecim, uznałyśmy jako twój pokój. Jeździłyśmy po całej ulicy, bo w końcu umiałam już jeździć na rowerze i udawałyśmy, że zwiedzamy różne duże miasta i państwa. Miałyśmy chłopaków. Ba! byłyśmy nawet w ciąży. Potrafiłyśmy bawić się w to całymi dniami i co jakiś czas padało pytanie "kiedy dokończymy zabawę?". Nigdy nie zrozumiałyśmy, że ta zabawa dla nas nie ma końca.
Trzymałam przyjaciółkę za rękę i opowiadałam jej historie, które wykonywałyśmy podczas tej zabawy. Niekiedy było naprawdę zabawnie. Używałyśmy nawet owoców, które były naszymi telefonami. Zazwyczaj miażdżyłyśmy je zupełnie przez przypadek na policzkach, gdy odbierałyśmy. Byłyśmy wtedy takie szalone. Stop.. Jazzy zawsze jest szalona. Ja jestem szalona tylko przy niej.
- Pani Hale, musi już pani wyjść. Lekarz za chwilę tu przyjdzie. Wybudzamy dzisiaj Jazmyn ze śpiączki.. - miły głos pielęgniarki oderwał mnie od wspomnień. Pokiwałam głową na znak, że zrozumiałam.
- Jazzy.. kochanie jutro wrócę. Obiecuję.
***
~ luhe: nie powinnaś się izolować od ludzi. Twoja przyjaciółka niedługo wróci do formy. fakt, że będzie na wózku nie zabierze jej chęci do życia. Ty je jej zabierzesz, jeśli się nie ogarniesz!
~ lucyh: przestań pieprzyć te kazania!!
- Lucy Hale, jesteś skończona! - głośny krzyk zza moich pleców sprawił, że podskoczyłam na krzesełku. Obróciłam lekko głowę, by ujrzeć strasznie rozgniewaną twarz Ashton'a.
luhe pisze...
jesteś offline.
- Ashton... - wyszeptałam spuszczając głowę w dół. W ciągu jednej sekundy podbiegłam do przyjaciela i mocni wtuliłam się w jego tors. Łzy znowu zaczęły ze mnie wypływać, ale nie martwiłam się tym.
- Shh malcu, wszystko będzie dobrze. - duża dłoń Ashton'a gładziła na zmianę moje plecy i włosy. Co jakiś czas całował mnie w czoło, dopóki całkowicie się nie uspokoiłam.
Spojrzałam na jego twarz wciąż zaszklonymi oczami. Widziałam, że się uśmiecha, ale wiedziałam, że robi to tylko po to, bym znowu nie zaczęła płakać. Łapiąc moją dłoń, pociągnął mnie do łóżka, gdzie oboje usiedliśmy. Ashton od razu mnie przytulił. Jest wspaniałym przyjacielem. Tak jak Jazzy...
- Wybudzają ją dzisiaj ze śpiączki. - spojrzałam na Ashton'a, gdy wypowiadałam te słowa. Miał malutką zmarszczkę na czole, więc wiedziałam, że mocno nad czymś myślał.
- Ona sobie poradzi, prawda?
- Załamie się.. tego jestem pewna. - westchnęłam uświadamiając sobie, ile pracy czeka Jazzy, żeby zaakceptowała obecną sytuację.
- Szykuj się, za piętnaście minut musimy wyjść. - Ashton poklepał mnie po ramieniu, wskazując głową na drzwi od łazienki.
- Nigdzie nie idę. Chyba, że zabierzesz mnie do szpitala. - miałam całkowicie pewny wyraz głosu. Machając stopami w powietrzu, ściągnęłam brwi zastanawiając się, gdzie przyjaciel chciałby mnie zabrać.
- Oczywiście.. masz już tylko czternaście minut.
Zebrałam swoje emocje i poszłam do łazienki umyć brudne śladu po tuszu. Związałam włosy w koka, nałożyłam korektor pod oczy, by zakryć wszelkie dowody po nieprzespanych nocach, aż wreszcie wyszłam z łazienki. Wspólnie z Ashton'em zeszliśmy na dół. Przyjaciel porozmawiał krótką chwilę z mamą, ale nie mogłam słyszeć o czym rozmawiali, ponieważ zakrył mi uszy swoimi dłońmi. Nie zrobił tego mocno, ale gdy masz coś na uszach, a druga osoba szepta, gwarantuję ci, że nic nie usłyszysz. Weszliśmy do mojego samochodu. Ashton oczywiście musiał prowadzić, ja wciąż nie byłam pewna, czy mam w sobie wystarczająco dużo sił, by skupić się tak bardzo, żeby dobrze poprowadzić samochód.
- Jak praca? - przechyliłam lekko głowę w lewą stronę, by spojrzeć na przyjaciela. Uśmiechnął się i wzruszył ramionami, dając mi znać, żebym nie kontynuowała.
- Przepraszam.
- Ashton Irwin mnie przeprasza? Za co? - wciąż spoglądałam na jego prawy profil. Dostrzegłam jak zaciska zęby, a to oznaczało, że się denerwuje.
- Za tą rozmowe. Ten koleś napisał do mnie i powiedział, żebym napisał pierwszy. Zrobiłem to. Nie sądziłem, że to on jest tym prześladowcą. - zwrócił swoją twarz w moją stronę. Patrzeliśmy się na siebie przez dłuższą chwilę, która naprawdę trwała długo. Kątem oka dostrzegłam coś, co wytrąciło mnie z równowagi.
- Ashton hamuj! - krzyknęłam, szybko odpinając swój pas.
Rzucając się na niego przekręciłam kierownicę w lewą stronę, by uniknąć zderzenia. Po krótkiej chwili poczułam na swoim ciele odrzut po uderzeniu. Tyłem głowy uderzyłam w szybę przy drzwiach pasażera. Czułam mocny, pulsujący ból i wiedziałam, że leci mi krew. Słabym wzrokiem spojrzałam na Ashton'a. Wyglądał na nieprzytomnego. Zaczęłam szarpać jego dłoń, ale nie reagował. Pospiesznie odpięłam jego pas, wysiadłam z samochodu siłując się z drzwiami i podbiegłam do drzwi kierowcy. Otworzyłam je, ostrożnie według instrukcji, których uczono mnie na kursie pierwsze pomocy, wyjęłam przyjaciela i ułożyłam go w bezpiecznej pozycji, z dala od potencjalnego niebezpieczeństwa. Wróciłam do samochodu, żeby zawiadomić policję i karetkę. Położyłam się przy plecach Ashton'a tak, jak zrobiłam to podczas wypadku Jazzy. Teraz pozostało mi jedynie czekać.
***
- Zabieramy oboje do szpitala. Dziewczyna mogła doznać poważnego urazu głowy. Ta kałuża krwi na pewno należy do niej. Zawiadomimy policję, gdy spisanie zeznań będzie możliwe. - słabo słyszałam wszystkie głosy, które tkwiły gdzieś w mojej głowie.. ale może to nie była moja głowa?
- Ashton.. - wyszeptałam czując jak moja dłoń opada na ulicę, a ciało, które jeszcze chwilę temu pod nią leżało, zostało zabrane. Wystraszyłam się.
Nie wiem.. nie wiem co się dzieje. Walczyłam sama ze sobą, by otworzyć oczy i zadbać o przyjaciela, ale przegrałam w momencie, gdy położyłam się obok niego. Czułam się zmęczona i jedyne o czym marzyłam, to sen. Zamknęłam powieki.. i już ich nie otworzyłam.
Jeju... oni też :( tak strasznie strasznie szkoda mi Luce...
OdpowiedzUsuńOMG!
OdpowiedzUsuńBardzo smutny rozdział. :(
OdpowiedzUsuńA co do uwag technicznych - piszemy "nieważne", nie "nie ważne". ;)