środa, 17 grudnia 2014

eleven

- No way! Pieprzysz! - zaśmiałam się, słuchając słów przyjaciółki. Podeszłam do okna, by lekko je uchylić i wolno wciągnęłam zimne powietrze przedostające się z dworu.
- Nie. - odwróciłam się w stronę Jazzy, a uśmiech znajdujący się na mojej twarzy był nie do powstrzymania.
To jest tak, jak wtedy gdy dostajesz na urodziny wymarzony prezent. Uśmiechasz się, bo to jedyna zwyczajna reakcja opisująca twoje emocje. Mogłabym zacząć skakać i piszczeć, ale ten szeroki i nie schodzący z mojej twarzy uśmiech jest o wiele lepszy i wygodniejszy.
Podeszłam do łóżka, by usiąść na nim zwijając się w mały kłębek. Ukradkiem sięgnęłam po telefon Jazmyn, żeby szybko napisać sms'a do Caluma. Nie chciałam już dłużej czekać, mogłam albo zacząć działać, albo zrezygnować ze wszystkich planów, jakie dotychczas wpadły mi do głowy.
~ Przyjdź do Jazzy. Lucy
Skasowałam wiadomość zaraz po wysłaniu i odłożyłam telefon w tym samym momencie, w którym przyjaciółka na mnie spojrzała. Poczułam jak poliki zaczynają mnie piec i zaczęłam mieć już małe wyrzuty sumienia, ale wiedziałam, że nie postąpiłam źle.
- No co? - zapytałam, wywracając oczami i śmiejąc się. Jazzy głośno westchnęła, dając mi tym samym znać, że coś jest nie tak.. ale bałam się pytać o co chodzi.
~ luhe: co Ty odpierdalasz?!
~ lucyh: teraz?
~ luhe: TAK!
~ lucyh: patrzę jak Jazzy leży
lucyh pisze...
~ luhe: nigdy więcej nie wychodź sama z domu. chyba, że chcesz zginąć
~ lucyh: o czym Ty mówisz?
~ luhe: wyjrzyj przez okno.
luhe jest offline.
Ponownie podeszłam do okna. Rozglądając się po ulicy zauważyłam dwa czarne samochody z przyciemnionymi szybami. Wystraszyłam się, a moje serce w tym samym momencie zaczęło bić znacznie szybciej. Zauważyłam jak w jednym samochodzie szyba pasażera powoli się opuszcza, zatrzymując się, gdy zakryte okularami oczy zostały ukazane. Uważnie przyglądałam się osobie, która również patrzała na mnie, ale to było jak zabawa w ciuciubabkę. W końcu oba samochody ruszyły, a ja przerzuciłam swój wzrok w kierunku zbliżającego się do drzwi Caluma. Wiedziałam, że chłopak zauważył moje zdenerwowanie, ale mam nadzieję, że nie nie spostrzegł samochodów, a jeśli jednak tak było, oby tylko o to nie wypytywał. Szybko zbiegłam na dół, żeby wpuścić go do środka i w skrócie opowiedziałam mu, co musi zrobić. W gruncie rzeczy nie było to nic trudnego. Zaparzyłam trzy herbaty, dwie z nich postawiłam na tacy, zaraz obok miseczki z pierniczkami i innymi ciastkami, które znalazłam w przypadkowej szafie. Podałam naczynie Hood'owi i nakierowałam go na pokój Jazzy. Wolno otworzyłam drzwi pomieszczenia, pozwalając mu przygotować się psychicznie na to spotkanie. W głębi duszy naprawdę się cieszyłam, bo wiem, że im obu naprawdę na sobie zależy i nie mogę ich winić za to co zrobili, bo ja prawdopodobnie postąpiłabym tak samo. Posłałam chłopakowi zachęcające spojrzenie i lekko pchnęłam go do środka pokoju, a potem zamknęłam drzwi i poszłam z powrotem na dół.
- Jesteś genialna. - powiedziałam sama do siebie, cicho się śmiejąc.
Chwyciłam swój kubek z herbatą i usiadłam na kanapie w salonie, uprzednio okrywając się czerwonym kocem leżącym na stoliku. Włączyłam telewizor na przypadkowym kanale muzycznym, starając się nie zapaść w sen. Cieszyłam się, kiedy po pewnym czasie usłyszałam dzwonek do drzwi, ale nie byłam pewna, czy powinnam otwierać. Cicho podeszłam do okna, uchyliłam zasłonę i spojrzałam na osobę stojącą na zewnątrz. Odetchnęłam z ulgą, gdy rozpoznałam chłopaka, który naruszył mój spokój.
- Czego chcesz? - zapytałam oschłym tonem zaraz po otworzeniu drzwi. Zdenerwowanie na jego twarzy lekko mnie zaniepokoiło, ale starałam się tego nie ukazywać. - Zrozumiałam, że nie mogę sama wychodzić, wystarczyło jak to napisałeś.
- Jesteś taka głupia. - poczułam mocne szarpnięcie. Zamknęłam oczy, czekając na kolejny cios, ale zamiast tego usłyszałam dźwięk zatrzaskiwanych drzwi. - Kiedy zrozumiesz, że nie kręci mnie już bicie dziewczyn i że to nie ja do ciebie piszę?!
Cofnęłam się kilka kroków w tył, chcąc jak najbardziej uniknąć tego wydarzenia. Czułam, że moje ręce zaczynają się powoli trząść i całe to gówno zwane samoobroną, którego uczyłam się kilka tygodni, było w ogóle nie przydatne. Ponownie zamknęłam oczy i policzyłam do dziesięciu, by uspokoić swoje myśli.
- Jak mamy cię chronić, kiedy jesteś tak nieodpowiedzialna i popełniasz najgłupsze błędy? - nieco spokojniejszy i cichszy ton sprawił, że otworzyłam oczy i po raz pierwszy od dawna, spojrzałam na Luke'a wiedząc, że ma rację.
- Nic mi nie jest. - burknęłam, wracając do salonu.
- Nie zawsze ty będziesz cierpieć.. gdzie Jazmyn? - wskazałam palcem w górę, dając mu do zrozumienia, że jest w swoim pokoju.
Luke szybko wbiegł po schodach, a ja zaraz za nim. Gwałtownie pchnął drzwi, ale kiedy się nie otworzyły, zaczęłam panikować. Ponowił swój czyn jeszcze dwa razy i dopiero wtedy udało mu się dostać do środka. Szeroko otworzyłam oczy, gdy dostrzegłam leżącą we krwi przyjaciółkę. Rozglądałam się dookoła, by znaleźć gdzieś Calum'a, ale nigdzie go nie było. Czułam, że łzy zaczynają spływać mi po policzkach, a stopy powoli przemieszczają moje ciało po całym pokoju. Zsunęłam się po jednej ze ścian, przyciągnęłam kolana pod brodę i schowałam głowę. Zaczęłam bardziej płakać, uświadamiając sobie, że to wszystko moja wina. W tym momencie miałam ochotę zniknąć, ale wiedziałam, że nie mogę zostawić Jazmyn samej. Ta dziewczyna tyle już przeszła, a ja znowu przyczyniłam się do tego, że będzie cierpieć.
Jedyne co robię, to ranię bliskie mi osoby.
***
~ luhe: jestem tu, żeby Ci pomóc. musisz to w końcu zrozumieć!
~ lucyh: ale ja nic o Tobie nie wiem...
~ luhe: okej, możesz zadać mi jedno pytanie, które nie będzie dotyczyć mojego imienia i nazwiska
lucyh pisze...
~ luhe: ale pamiętaj: przemyśl to dobrze
~ lucyh: dlaczego ja?
luhe pisze...
~ lucyh: dlaczego piszesz właśnie do mnie?
~ luhe: to proste
~ luhe: jesteś ich celem, a ja chronię ludzi, którzy mają zginąć. podpadłaś im, załatwią Cię.
~ lucyh: a jak nie?
~ luhe: już Cię załatwili.
luhe jest offline.
***
Głęboka nicość zawładnęła całym moim umysłem, nie pozwalając mi myśleć w racjonalny sposób. Przez moimi oczami wciąż pojawiał się widok krwawiącej Jazzy. Każdego dnia modliłam się o to, by całe to wydarzenie okazało się snem, z którego jeszcze się nie wybudziłam.. ale to wszystko jest prawdziwe. Moi bliscy cierpią i to wszystko moja wina. Ktokolwiek chce mojej porażki.. lub śmierci, jest bardzo blisko osiągnięcia swojego celu.
- Musisz coś zrozumieć. Pamiętasz naszą rozmowę, gdy ostatni raz u ciebie byłem? - uniosłam lekko głowę, skupiając swoją uwagę na stojącym przede mną chłopaku.
- Mówisz o tej, gdy skopałam twoje jaja, a ty rozgadałeś wszystkim, że ze sobą jesteśmy? - skinął głową, lekko ją spuszczając.
- Już wtedy starałem się jakoś ciebie ochronić. To jest bardziej popieprzone niż ci się wydaje.
Wyprostowałam się i oparłam głowę o ścianę, kilka razy w nią uderzając. Przymknęłam powieki, kiedy jedno uderzenie okazało się mocniejsze od reszty. Poczułam mocny ból, któremu towarzyszył krzyk. Naparłam mocniej do ściany, kiedy jeszcze przed chwilą stojący Luke, zaczął powoli na mnie opadać, a zza jego pleców pojawiały się zarysy osoby, która go zraniła.
- Twoja kolej.
- Nie skrzywdzę go! - kucnęłam obok rannego Hemmingsa, uważnie przyglądając się jego ranie. Chciałam mu jakoś pomóc, ale moje ręce trzęsły się zbyt mocno, żebym mogła wykonać jakikolwiek ruch.
- Wolisz Irwina? - zadarłam w przerażeniu głowę ku górze. To co byłam w stanie zobaczyć, to usta i okulary, które ponownie zasłaniały oczy. Osoba stojąca przede mną znała każdą moją słabość.. byłam bezbronna.
- Wolę ciebie! - gwałtownie wstałam, chcąc zadać mu cios, ale w tym samym czasie zostałam odciągnięta i mocno rzucona na ścianę.
Ponownie poczułam mocny ból głowy, a kopnięcie, które zostało zadane w moją klatkę piersiową, wcale nie polepszyło sytuacji. Wszystko we mnie wrzało, ale nie potrafiłam zebrać w sobie wystarczająco dużo siły, by uratować chociażby Luke'a.
- Przepraszam.. Luke tak bardzo cię przepraszam..- wyszeptałam, leżąc obok niego, czując jak coraz ciężej mi się oddycha, a powieki robią się zbyt ciężkie, by wciąż były otwarte.

- Więc jak uciekłaś? - spojrzałam na starszego mężczyznę z notatnikiem. Zgadywałam, że obecnie moja twarz wyglądała jak milion nie szczęść, a wzrok pozbawiony był jakiejkolwiek emocji.
- Nie wiem. A co jeśli nie uciekłam? Co jeśli wciąż tam jestem i oboje umieramy?
- Umrzecie..

3 komentarze:

  1. Na prawdę podoba mi się Twoje opowiadanie. :) jestem ciekawa dalszych rozdziałów. Życzę weny :*

    OdpowiedzUsuń
  2. nooo weź -_- musisz trzymać w tak dużym napięciu? Serio, ty też!? Boże laska ja tu umieram z czekania i wcale nie żartuję, ja chcę wiedzieć co będzie dalej!!! i z Hooda zrobiłaś takiego palanta - wiem, że to zbyt łagodne określenie, ale nie potrafię go jechać, bo jest taaaaki uroczy i fajny ♥ - łamiesz mi serce ;'(( już sie nie mogę doczekać nexta duuuużo weny i buziole ;**
    p.s. zapraszam cię na mojego nowego bloga o Ashtonie:

    http://rock-god-fanfiction.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń