środa, 15 kwietnia 2015

seventeen


Wydarzenia poprzedniego dnia przelatywały przez moją głowę. Rozmazane robiły się coraz bardziej niewidoczne aż wreszcie całkowicie znikały, pozostawiając po sobie pustkę. Analizowałam każdą sekundę, minutę a nawet godzinę. Pozwalałam sobie na te rozmyślenia, bo wiedziałam, że prędzej czy później moja głowa odetchnie i znów zrobi się miejsce na nowe myśli, nowe problemy i przede wszystkim nowe za i przeciw.
Przypominałam sobie wyraz twarzy Luka, kiedy wystraszony patrzał na mnie, a ja mocno ściskałam jego trzęsące się dłonie. Starałam się wychwycić emocje z jego rys, ale nic nie mogłam odczytać. W tamtym momencie całkowicie przepadł i nie mogłam nic z tym zrobić. Luke, mój Luke zniknął na zawsze, kiedy zawarł pakt z diabłem.
Z lekkim uśmiechem wsłuchiwałam się w słowa wypowiadane przez przyjaciółkę. Minęło kilka miesięcy odkąd ostatnio się widziałyśmy i mogę szczerze powiedzieć, że poczyniła wiele postępów. Nie jest już tak bardzo uzależniona od rodziców. Coraz częściej znajduje siłę w samej sobie. Widok, jaki zastałam, gdy do niej przyszłam, był czymś trudnym do opisania. Nigdy nie wierzyłam, że po tym co się jej wydarzyło jeszcze kiedykolwiek będzie promieniała z radości, a wtedy właśnie tak było. Jazzy, którą znałam, wróciła na dobre.
Przyglądałam się jej. Energicznie unosiła ręce w zachwycie, gdy opowiadała historie związane z jej nowym trenerem... o ile można go tak nazwać. Sposób w jaki o nim mówi sprawia, że odnosi się wrażenie, jakby byli już zakochani. Jednak gdzieś głęboko w sobie mam nadzieję, że szybko stanie na miejscu Caluma. Dla wszystkich będzie to najlepszym rozwiązaniem.
– Nie słuchasz mnie – powiedziała, jednocześnie machając rękami przed moją twarzą.
– Brakowało mi tej Jazmyn – odpowiedziałam, szeroko się przy tym uśmiechając. Jazzy pokiwała głową i cicho się zaśmiała.
Tak, Jazmyn Parker zdecydowanie powróciła.
– Jakie masz plany na resztę dnia? – zapytałam, powoli podchodząc do okna. Obróciłam się, by oprzeć się o szybę i ponownie spoglądałam na przyjaciółkę.
– Myślałam nad jakimś maratonem filmowym...
– Och daj spokój – przerwałam jej, wskazując palcem na okno. – Nie możesz olewać tak pięknej pogody. Wychodzimy na miasto i nie obchodzą mnie twoje sprzeciwy.
– Będę tylko problemem – powiedziała, opuszczając głowę w dół.
Nawet z dzielącej nas odległości byłam w stanie dostrzec kilka łez, które szybko pojawiły się w jej powiekach. Westchnęłam i podbiegłam do niej, zwracając całą jej uwagę na sobie.
– Wychodzimy, czy ci się to podoba, czy nie – szepnęłam, lecz brzmiało to bardzo pewnie. Jazzy pokiwała lekko głową, dając mi do zrozumienia, że wygrałam tę bitwę. – Nikt mi tak dobrze nie doradzi w kupnie nowej bielizny jak ty. Potrzebuję cię – dodałam po chwili, sprawiając, że na jej twarzy ponownie pojawił się szeroki uśmiech.
– O której wychodzimy? – zapytała, kiedy usiadłam na łóżku i wyjęłam telefon.
– Kiedy tylko się wyszykujesz. Luke nas zawiezie. – Poruszałam brwiami, cicho się przy tym śmiejąc. – A ten twój nowy trener jak ma na imię?
– Justin – odpowiedziała. Jej twarz automatycznie jeszcze bardziej się rozpromieniła i przysięgam, że oddałabym za ten uśmiech życie.
Chwilę później Jazzy zniknęła w łazience, przygotowując się do wyjścia, a ja byłam skazana sama na siebie i telefon.
jesteś online.
~ lucyh: możesz już wyjeżdżać
~ lukehemm: będę za 15 minut
~ lucyh: daj znać
lukehemm jest offline.

~ luhe: myślisz, że to dobry pomysł?
~ lucyh: jaki?
~ luhe: zabranie jej do miasta
lucyh pisze...
~ luhe: ja bym tego nie robił
~ lucyh: mam na sobie jakiś podsłuch?
~ luhe: oszalałaś? nie jestem szpiegiem, tylko Ci pomagam
luhe pisze...
~ lucyh: popieprzyło Cię chłopaku. wiesz o mnie tyle rzeczy, a ja o Tobie wciąż nic, kiedy to wszystko się skończy?!
~ luhe: wtedy, kiedy będziesz już bezpieczna.
luhe jest offline.
Zirytowana podrapałam się po dłoni i przeszłam wzdłuż pokoju. Kiedy zwróciłam wzrok w stronę okna, spostrzegłam parkujący samochód Luka. Zdziwiona spojrzałam na telefon, upewniając się, że nie minęło jeszcze piętnaście minut. Skryłam się za zasłonką i obserwowałam dziejącą się sytuację. Z pojazdu nikt nie wychodził i nie zapowiadało się na jakąkolwiek zmianę. Usłyszałam za sobą skrzypnięcie i gwałtownie obróciłam głowę, dając Jazzy znak, że ma się nie zbliżać. Szybko napisałam do Hemmingsa, a kiedy dostałam wiadomość zwrotną, zamarłam.
– Jazzy, chyba mamy problem – powiedziałam, próbując powstrzymać drżące dłonie.
– Czyli to się nigdy nie skończy? - Jęknęła i nieco się do mnie zbliżyła. Wskazałam palcem na stojący samochód, po czym dziewczyna cicho zachichotała.
– Co cię tak bawi? – zapytałam, unosząc lekko brwi w geście zirytowania.
– Wydaje się, że poznasz Justina – powiedziała, po czym głośno się zaśmiała.
– Więc czemu jeszcze nie wyszedł?
– Nie mam pojęcia... 
Wspólnie z Jazzy stałyśmy ukryte po obu stronach zwisającej przy oknie zasłonki. Cierpliwie i w wielkim spokoju czekałyśmy aż wreszcie pojawi się pojazd Luka lub on sam da mi znać, że się zbliża. Każda minuta płynęła nieubłaganie długo, a sekundy jakby wydłużały się w nieskończoność. W duszy modliłam się z prośbami, by to wszystko jak najszybciej się skończyło. Nie wiedziałam, jak długo będę jeszcze w stanie utrzymywać w tajemnicy przed Jazzy targające mną emocje. Bałam się. Kiedy wreszcie miałam nadzieję, że cały ten koszmar dobiegł końca, strach znów wrócił i tym razem uderza ze zdwojoną siłą.
– To Luke – szepnęłam, widząc podjeżdżający samochód.
– Jesteśmy uratowane. – Zachichotała, wprawiając mnie w ogromny stan złości.
Spostrzegłam wychodzącego z samochodu blondyna, który następnie skierował się do podejrzanego pojazdu. Obserwowałam jak rozmawia z kierowcą, zapewne przez opuszczoną już szybę. Lekko odsunął głowę i spojrzał w okno, napotykając moje spojrzenie. Prawie niezauważalnie kiwnął głową, sprawiając, że moje serce w końcu się uspokoiło i zaczęło bić normalnie.
– Mówiłam, że to Justin! – Jazzy krzyknęła, a ja miałam szczerą ochotę uderzyć ją mocno w ramię.
Kiedy obaj chłopcy znaleźli się w tym samym pokoju co my, wspólnie zadecydowaliśmy, że lepiej będzie, jeśli Jazmyn spędzi ten czas trenując, lub ewentualnie flirtując z Justinem, a my Lukiem ich zostawimy. Nie chciałam patrzeć jak Jazzy wylewa z siebie siódme poty albo jak ciężko może jej być zrobić jakieś ćwiczenie. Nie byłam w stanie patrzeć na nią w takiej sytuacji.
– To była naprawdę dziwna sytuacja – powiedziałam, zapinając wokół siebie pas, podczas gdy Luke powoli dodawał gazu.
Kiwnął głową, najwyraźniej to był jego sposób na przyznanie mi racji. Kątem oka widziałam jego poważną minę i wiedziałam, że ten dzień na pewno nie skończy się dobrze. Nie zamierzałam rozpoczynać rozmowy. Zbyt dobrze znałam Luka, żeby domyślić się, że sam zacznie, jeśli tylko będzie chciał. Nie musiałam go prosić, ani też błagać. Jest tym chłopakiem, który powie ci wszystko co chcesz usłyszeć, ale pierw musi znaleźć do tego odpowiedni moment.
– Gdzie jedziemy? – zapytałam, zauważając, że minęliśmy drogę, w którą Luke powinien skręcić.
– Wracasz do domu – odparł chłodnym głosem. Wzdrygnęłam się lekko i podrapałam po lewej dłoni, starając się zapomnieć o tonie, którym wypowiedział te trzy słowa.
– Wiesz, że nie chcę – odpowiedziałam i spojrzałam na niego, ale wciąż pozostawał nieugięty. – W takim razie odwieź mnie do Ashtona – powiedziałam po chwili, a reakcja, jaką otrzymałam, nie była tą, której się spodziewałam.
Luke gwałtownie zjechał na pobocze i z piskiem opon zatrzymał samochód. Puścił kierownicę, a wtedy jego dłonie mocno ścisnęły moje lewe ramię. Jęknęłam czując okropny i szybko rozchodzący się ból. W jego oczach panował totalny chłód. A więc stało się coś o wiele gorszego niż dotychczas sądziłam. Wiedziałam, że nie wytrzymam długo tego uścisku i Luke szybko zauważy, jak moje wpatrujące się w niego oczy zapełniają się łzami. Spuściłam głowę w dół, chcąc zaoszczędzić mu tego widoku. Poczułam jak moja warga drga, gdy chłopak mocniej zacisnął swoje palce. Jęknęłam z zadanego bólu, starając się zrobić to jak najciszej. Ten pieprzony Luke znów powrócił.
– To boli... – szepnęłam, przecierając wolną ręką kąciki oczu.
Ponownie spojrzałam na Luka i od razu dostrzegłam zmianę. Znowu patrzał na mnie swoim anielskim spojrzeniem, ale cierpiał równie mocno co ja. Jakiś czas temu obiecał mi, że już nigdy nie sprawi, że na moim ciele pojawi się jakikolwiek siniak, a teraz złamał własną obietnicę i wiem, że czuje się z tym gorzej niż kiedykolwiek indziej.
– Lucy...
– Chcę wracać – przerwałam mu, zanim zdążył cokolwiek powiedzieć i po chwili stanowczym głosem dodałam – do domu.
Czułam się zdradzona. Było mi źle z tym, do jakich czynów był wciąż w stanie się dopuścić. Nie wiem, co go to tego pchnęło, ale wiem, że to ta sama osoba, która zaplanowała tą całą pieprzoną grę. Bycie pionkiem nie sprawia mi już żadnej frajdy.
Czas na zmiany.
Czas w całości przejąć tę grę.
Wysiadłam z samochodu i mocno trzasnęłam drzwiczkami. Nie oglądałam się za siebie. Pewnym krokiem szłam w stronę domu, a kiedy wreszcie zamknęłam za sobą drzwi, głęboko odetchnęłam i przeszłam do kuchni, by jak zwykle uspokoić się przy kubku ciepłej herbaty.
– Bierzesz życie w swoje ręce – powiedziałam sama do siebie, cicho się przy tym śmiejąc.
Nagle poczułam obcą rękę na swoim ramieniu i gwałtownie podskoczyłam, chcąc jakoś obezwładnić osobę stojącą za mną, ale w porę zorientowałam się, że to tylko moja mama. Mocno ją przytuliłam, szepcząc jak bardzo jest mi przykro za to, co zamierzałam zrobić. Mama pogładziła moje plecy i po krótkiej chwili zrobiła między nami odstęp i wtedy jej palce delikatnie dotknęły moich policzków, a na naszych twarzach pojawił się pierwszy raz od dawna szczery uśmiech.
Tego mi brakowało. Brakowało mi tej bliskości i poczucia bezpieczeństwa poprzez jeden dotyk. Jeden a tak wiele znaczący w moim życiu.
– Kocham cię mamo – powiedziałam, łapiąc ją za dłoń. – Jesteś jedyną osobą, która zasługuje na tak wielką miłość.
– Nie ja jedna zasługuję na tak wielką miłość. Ktoś jeszcze potrzebuje tak samo mocno, jak ja. – Uśmiechnęła się i stanęła obok, by zalać drugi kubek.
Stałam patrząc przed siebie, zastanawiając się nad przekazem, jaki mi zostawiła. Próbowałam znaleźć w tych kilku słowach jakikolwiek sens, ale im głębiej się w to wdrążałam, tym gorsze wnioski wysnuwałam.
Aż wreszcie cały świat przestał istnieć, a mój umysł zawładnięty został pięknym snem o misiach jedzących żelki.

Przedłużałam dodanie tego rozdziału, bo nie pasuje mi on do dalszych wątków, ale w końcu musiałam coś dodać. Piosenka, która jest na samym początku, towarzyszyła mi za każdym razem, gdy przysiadałam do edytowania tego dokumentu. Myślę, że lepiej się czyta, kiedy leci w tle.

4 komentarze:

  1. Biedny Luke. Jest mi go naprawdę szkoda, bo musi robić dużo rzeczy wbrew sobie.
    Lucy czasami mogłaby się ogarnąć, ale ten stres związany z atakami.
    Czekam na nn i pozdrawiam
    Carmen xx

    OdpowiedzUsuń
  2. Świetny i czekam na nextasa:) oby jak najszybciej:*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Czekam i czekam ;D kiedy będzie? Robię sie niecierpliwa:-*

      Usuń
  3. Masz wspaniały styl pisania i cieszę się, że tutaj weszłam, bo mam już kolejne opowiadanie na liście blogów do przeczytania. Czytając ten rozdział nie bardzo wiedziałam o co chodzi, no, ale co się dziwić skoro rozdziałów jest 17. Dlatego też zaczynam od samego początku, aby zapoznać się z tą historią. Lubię Lucy Hale oraz Luke'a, także tym bardziej muszę to przeczytać. Spodobał mi się szablon - jest ładny i przyjemny dla oka, co powoduje, że i czytanie staje się przyjemniejsze. Dołączam do obserwatorów i zabieram się za ''lekturę''. :)

    OdpowiedzUsuń